Mam przemyślenia, z którymi biję się przez ostatni miesiąc.

Instagram to dla mnie świat pięknych obrazków, poukładanych od linijki światów, rzucanych niedbale listków (taa), świeczuszek, kawuni i kociaków, ale też zarazem Instagram to drzwi do konsumpcjonizmu, chciejstwa, uzależenienia od posiadania.
Gdy pewnego razu widząc kubek w sklepie zaczęłam się zastanawiać, czy go kupić (bo będzie ładnie wyglądał na Instagramie), to rozsądek uderzył mnie w czoło. Popukał mnie w głowę i naświetlił parę spraw.
Nie potrzebuję nowego kubka.
Nie piję kawy.
Gdy go ułożę na świeżo pościelonym łóżku, to na pewno zawartość rozleje się na pościel.
Dlaczego u mnie to tło jest zawsze takie niewyraźne?
Dlaczego nie potrafię się skupić na jakiejś spójności?
Jutro będzie padać, więc i tak nie będzie dobrego zdjęcia.
Przydałaby się do tego kubka miseczka z owsianką, a ja nie mam malin i borówek ---> trzeba kupić maliny i borówki (?!)
Przydałyby się jakieś inne gadżety - skąd ja je wezmę, gdzie kupię, kiedy?
Nie no, mój aparat jest beznadziejny, trzeba kupić nowy.
A jak aparat, to chyba też te lampy...
A tak w ogóle to trzeba zmienić mieszkanie na jakieś skandynawskie...
Bez sensu jest to moje mieszkanie...
Tu nigdy nie wyjdą takie zdjęcia jak na profilach, które mi się podobają...
Dlaczego ja nie mam takich fajnych dodatków jak wszyscy na Instagramie?!
Myśli zaczęły gonić jedna drugą. Brzęczeć jak natrętne muchy. Nie mogłam się ich pozbyć, a chęć posiadania nowego kubka wcale od nich nie wyparowała. Ba, zaczęło się od kubka, a doszło aż do zmiany mieszkania, niezła trajektoria myśli.
Zaczęłam żyć w Instagramowym świecie. Rogalik musi być idealnie równiutki i muszę z nim wrócić do domu przed zmierzchem, bo inaczej światło będzie brzydkie... Niby zrobiłam to zdjęcie, ale mi się nie podoba... Następnym razem chyba kupię pączka... Rogalika pochłonęłam w 2 sekundy, obrabiając jednocześnie zdjęcia. Nie pamiętam jak smakował, ale pamiętam, że nie był fotogeniczny. Pożywka dla mojego perfekcjonizmu wprost przednia. Nie mogłam sobie wyobrazić lepszej. Chodzę i się zamartwiam, że mi nie wychodzi, że zdjęcia nie takie, że nie ma spójności, że nie mam talentu, że jestem beznadziejna, że świat jest głupi. Dokąd to wszystko zmierza? Popadnę w depresję, gdy myśli będą mnie gonić w takim tempie i to przez jakieś kwadratowe zdjęcia.
A może to po prostu nie dla mnie? Ta myśl wydaje mi się bardzo kusząca od jakiegoś czasu. Ostatnio miałam chwilę przerwy i dobrze mi to zrobiło, pozwoliło się zdystansować i efektem tego dystansowania jest właśnie ten wpis.
Nie chcę
Nie chcę kupować sklejek, żeby mieć ładne tło, nie chcę ustawiać w domu lamp, nie chcę wypytywać ludzi, jakie zdjęcia chcą zobaczyć. Nie chcę się zastanawiać, czy kupić szampon, którego etykieta nie będzie mi pasowała do profilu. Nie chcę jeść zimnego makaronu, bo musiałam zrobić prawie idealne zdjęcie, z którego i tak nie jestem zadowolona. Nie chcę rozrzucać rzeczy na łóżku, bo nie będzie mi się chciało ich zbierać. Nie chcę nikogo namawiać, żeby mnie obserwował i lubił moje zdjęcia. Nie chcę zazdrościć nikomu kto ma ponad 10 tysięcy obserwatorów. Nie chcę dążyć do takich liczb. Nie chcę mówić/pisać o niczym, żeby tylko mówić/pisać. Nie chcę robić pozowanych zdjęć pod śmiesznym kątem z kawałkiem kartki, która ma odbijać światło. Nie chcę się już z nikim porównywać. Nie chcę analizować.
Chcę
Chcę zjeść sernik bez gorączkowego szukania aparatu. Chcę wrócić do domu po zmierzchu z rogalem i zjeść go z ciepłym mlekiem bez telefonu i zapamiętać jego smak. Chcę kupić szampon, który pięknie pachnie i ma pstrokatą etykietę. Chcę zjeść źle wyglądające spaghetti ze smakiem i radością. Chcę się dzielić myślami ze światem tylko wtedy, gdy mam na to ochotę, a nie codziennie (bo liczba obserwatorów spadnie!). Chcę przekazywać wartościowe treści, a nie zdjęcia kubka, który zaraz schowam do szafy. Chcę się uwolnić od tony zdjęć pod różnymi kątami w telefonie. Chcę mieć miejsce na zapełnionej karcie pamięci na prawdziwe pamiątki. Chcę wrócić do pięknego świata na wyciągnięcie ręki, a nie za szybką ekranu.
Chyba do czegoś dorosłam.

Instagram to dla mnie świat pięknych obrazków, poukładanych od linijki światów, rzucanych niedbale listków (taa), świeczuszek, kawuni i kociaków, ale też zarazem Instagram to drzwi do konsumpcjonizmu, chciejstwa, uzależenienia od posiadania.
Gdy pewnego razu widząc kubek w sklepie zaczęłam się zastanawiać, czy go kupić (bo będzie ładnie wyglądał na Instagramie), to rozsądek uderzył mnie w czoło. Popukał mnie w głowę i naświetlił parę spraw.
Nie potrzebuję nowego kubka.
Nie piję kawy.
Gdy go ułożę na świeżo pościelonym łóżku, to na pewno zawartość rozleje się na pościel.
Dlaczego u mnie to tło jest zawsze takie niewyraźne?
Dlaczego nie potrafię się skupić na jakiejś spójności?
Jutro będzie padać, więc i tak nie będzie dobrego zdjęcia.
Przydałaby się do tego kubka miseczka z owsianką, a ja nie mam malin i borówek ---> trzeba kupić maliny i borówki (?!)
Przydałyby się jakieś inne gadżety - skąd ja je wezmę, gdzie kupię, kiedy?
Nie no, mój aparat jest beznadziejny, trzeba kupić nowy.
A jak aparat, to chyba też te lampy...
A tak w ogóle to trzeba zmienić mieszkanie na jakieś skandynawskie...
Bez sensu jest to moje mieszkanie...
Tu nigdy nie wyjdą takie zdjęcia jak na profilach, które mi się podobają...
Dlaczego ja nie mam takich fajnych dodatków jak wszyscy na Instagramie?!
Myśli zaczęły gonić jedna drugą. Brzęczeć jak natrętne muchy. Nie mogłam się ich pozbyć, a chęć posiadania nowego kubka wcale od nich nie wyparowała. Ba, zaczęło się od kubka, a doszło aż do zmiany mieszkania, niezła trajektoria myśli.
Zaczęłam żyć w Instagramowym świecie. Rogalik musi być idealnie równiutki i muszę z nim wrócić do domu przed zmierzchem, bo inaczej światło będzie brzydkie... Niby zrobiłam to zdjęcie, ale mi się nie podoba... Następnym razem chyba kupię pączka... Rogalika pochłonęłam w 2 sekundy, obrabiając jednocześnie zdjęcia. Nie pamiętam jak smakował, ale pamiętam, że nie był fotogeniczny. Pożywka dla mojego perfekcjonizmu wprost przednia. Nie mogłam sobie wyobrazić lepszej. Chodzę i się zamartwiam, że mi nie wychodzi, że zdjęcia nie takie, że nie ma spójności, że nie mam talentu, że jestem beznadziejna, że świat jest głupi. Dokąd to wszystko zmierza? Popadnę w depresję, gdy myśli będą mnie gonić w takim tempie i to przez jakieś kwadratowe zdjęcia.
A może to po prostu nie dla mnie? Ta myśl wydaje mi się bardzo kusząca od jakiegoś czasu. Ostatnio miałam chwilę przerwy i dobrze mi to zrobiło, pozwoliło się zdystansować i efektem tego dystansowania jest właśnie ten wpis.
Nie chcę
Nie chcę kupować sklejek, żeby mieć ładne tło, nie chcę ustawiać w domu lamp, nie chcę wypytywać ludzi, jakie zdjęcia chcą zobaczyć. Nie chcę się zastanawiać, czy kupić szampon, którego etykieta nie będzie mi pasowała do profilu. Nie chcę jeść zimnego makaronu, bo musiałam zrobić prawie idealne zdjęcie, z którego i tak nie jestem zadowolona. Nie chcę rozrzucać rzeczy na łóżku, bo nie będzie mi się chciało ich zbierać. Nie chcę nikogo namawiać, żeby mnie obserwował i lubił moje zdjęcia. Nie chcę zazdrościć nikomu kto ma ponad 10 tysięcy obserwatorów. Nie chcę dążyć do takich liczb. Nie chcę mówić/pisać o niczym, żeby tylko mówić/pisać. Nie chcę robić pozowanych zdjęć pod śmiesznym kątem z kawałkiem kartki, która ma odbijać światło. Nie chcę się już z nikim porównywać. Nie chcę analizować.
Chcę
Chcę zjeść sernik bez gorączkowego szukania aparatu. Chcę wrócić do domu po zmierzchu z rogalem i zjeść go z ciepłym mlekiem bez telefonu i zapamiętać jego smak. Chcę kupić szampon, który pięknie pachnie i ma pstrokatą etykietę. Chcę zjeść źle wyglądające spaghetti ze smakiem i radością. Chcę się dzielić myślami ze światem tylko wtedy, gdy mam na to ochotę, a nie codziennie (bo liczba obserwatorów spadnie!). Chcę przekazywać wartościowe treści, a nie zdjęcia kubka, który zaraz schowam do szafy. Chcę się uwolnić od tony zdjęć pod różnymi kątami w telefonie. Chcę mieć miejsce na zapełnionej karcie pamięci na prawdziwe pamiątki. Chcę wrócić do pięknego świata na wyciągnięcie ręki, a nie za szybką ekranu.
Chyba do czegoś dorosłam.
Komentarze
Prześlij komentarz