Przejdź do głównej zawartości

Walka z pokusami



Dzisiaj pół dnia spędziłam na przeglądaniu ofert kalendarzy adwentowych z kosmetykami. Analizowałam wszystkie wersje i marki dostępne na okolicznych rynkach i wcale nie ograniczałam swojego wyboru do Polski.

Dookoła mojej głowy jak wredna mucha krążyła jednak myśl: "Ostatnio używasz tylko naturalnych kosmetyków. Po co Ci 24 niespodzianki, spośród których tylko 2-3 będą miały skład, który Cię zadowoli? Po drugie: nie znasz zapachów tych kosmetyków (a w takich kalendarzach często są próbki perfum, kosmetyków do kąpieli, balsamów). Po trzecie: gdy stwierdzisz, że połowa i tak się do niczego nie nadaje, co Ty z tym wszystkim zrobisz? Wyrzucisz wydane pieniądze?"

Nie dało się przegonić tej wrednej muchy żadnym sposobem, choć próbowałam.

Jakie metody zastosowałam?
a) udawałam, że jej nie słyszę;
b) zagłuszałam ją jedzeniem;
c) robiłam przerwę na coś innego i dopiero po jakimś czasie wracałam przed ekran komputera;
d) wmawiałam sobie, że ja naprawdę potrzebuję jednego z tych kalendarzy (o ile nie wszystkich naraz);
e) przymykałam oko na średnio atrakcyjne produkty w okienkach kalendarza typu: próbki mydełek (nie używam mydełek w kostkach), kapsułki do wanny (jeśli zapach będzie okropny?), próbki perfum (równie dobrze mogę się przejść do drogerii i sprawdzić zapach za darmo), kolejne maseczki do twarzy (mam jeszcze kilka zakopanych w kosmetyczce) itd.

Czy te strategie pomogły? Oczywiście, że nie.
Mój mózg okazał się być całkiem odporny na pokusy.

Ale... żeby nie było tak różowo... Obiecałam sobie coś w zamian ;) Przecież ludzki mózg aż tak silny nie jest, żeby zrezygnować z pokus całkowicie, prawda? ;)

Chcę o siebie dbać. Chcę otaczać się ładnymi zapachami. Chcę, żeby kosmetyki sprawiały mi przyjemność, a ich działanie rozpromieniało moją twarz. Chcę znaleźć swoje rytuały urodowe. Chcę być jak najlepsza dla swojego ciała i duszy.

Co sobie obiecałam?

Otóż postanowiłam rozejrzeć się za naturalnymi kosmetykami o mniejszych pojemnościach, które przybliżą mnie do mojego celu opisanego powyżej. Nadal będzie to związane z wydaniem pewnej kwoty, jednak doskonale będę wiedziała, co kupuję. Kupowanie pełnowymiarowych produktów naturalnych już kilkukrotnie się u mnie nie sprawdziło. Napiszę o tym osobny post. Stąd decyzja o kupowaniu pojedynczych egzemplarzy lub produktów miniaturowych.

Często stojąc przed wyborem jakość versus ilość decyduję się na jakość. Życie mamy jedno. Czy to powód, żeby je przeżyć byle jak?

To oczywiście nie oznacza, że kupuję droższe przedmioty tylko dlatego, że są droższe. Najpierw zawsze sprawdzam, czym się różnią od tańszych odpowiedników i czy ta jakość jest warta swojej ceny.

Życie to nieustanne poszukiwanie. Oprócz rzeczy ważnych szukamy też takich przyziemnych drobnostek jak np. pasujące do nas kosmetyki, zapachy i ubrania. W pewnym sensie to też składowa poszukiwań samego siebie. A ten zawalony możliwościami świat wcale nam tego nie ułatwia. Ja często czuję się przygnieciona ogromem możliwości, nieskończonością wyborów. Mam wrażenie, że świat pęka w szwach od nadmiaru (podczas gdy niektórzy nie mają nic, ot, paradoks).

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Gruba kreska

Przeczytałam ostatnie trzy wpisy na blogu. Zadziwia mnie, jak bardzo od tego czasu ewoluowałam. Dziwię się, że mój styl pisania sprzed roku wprawia mnie w takie zakłopotanie. Bo to jakby nie moje palce stukały w klawiaturę. Dzisiaj rysuję tutaj grubą kreskę. Moje myśli chcą znaleźć ujście. Moje palce chcą stukać w klawisze. Upieczemy dwie pieczenie przy jednym ogniu. Czasu na pisanie (i myślenie) mamy teraz pod dostatkiem.

Torebkowe must have - książka? Naprawdę? "Don't sweat the small stuff" (Richard Carlson)

Podobno są takie książki, które trudno oddać do biblioteki, sprzedać, pożyczyć komuś do przeczytania. Ja właśnie taką skończyłam dzisiaj czytać. Zupełnie się nie spodziewałam, że to właśnie ta pozycja będzie pasowała do powyższego opisu. Raczej nastawiłam się na kolejny poradnik z bzdurami i banałami. A tu proszę, niespodzianka. Mowa o: Byłam przekonana, że rzucę ją równie szybko, jak po nią sięgnęłam, a prawda jest taka, że nie mogłam się doczekać, kiedy znów zacznę czytać. Czytałam w oryginale i uważam, że warto sięgnąć właśnie po wersję po angielsku. Język nie jest zbyt skomplikowany i czyta się bardzo dobrze. Książka zawiera 100 podrozdziałów, z których każdy opowiada o czymś, na co warto zwrócić uwagę, jeśli chcemy mieć łatwiej w życiu. Łatwiej pod każdym względem - w relacjach, w pracy, w społeczeństwie. Autor nie owija w bawełnę, nie tworzy przydługawych akapitów, żeby zwiększyć objętość książki. Każde słowo jest na miejscu i jest potrzebne. To nie jest ksią...