Słowo „ranne” ma dwa znaczenia, prawda? Przypadek? Nie sądzę ;)
Latorośle mają to do siebie, że czasem budzą nas o dziwnych
porach. Zazwyczaj nie jest to jednak 13, tylko np. 5 rano. Dzisiaj była to
5:54. Gdy latorośl zdecyduje jednak, że to tylko próbny alarm i wraca do łóżka
spać, to ja wtedy mam dylemat. Wyjścia są dwa:
1) jak
najszybciej wtulić głowę z powrotem w poduszkę i próbować zasnąć (z reguły
kończy się to zaśnięciem, któremu towarzyszą koszmary, np. ostatnio gryzł mnie
krokodyl w takim porannym śnie). A gdy już faktycznie się znów obudzimy po, tym
razem, prawdziwym alarmie latorośli (zapewne przed 7), to jestem najbardziej
niewyspanym człowiekiem świata
2) jest
jeszcze drugie wyjście - wstajemy! I tak już jestem rozbudzona, więc wielkiej
krzywdy nie ma, jednak po rachunku godzin snu, którego pospiesznie dokonuję na
palcach jednej ręki, wydaje mi się, że to trochę głupie nie dać sobie jeszcze
37 minut więcej (nawet jeśli z koszmarami)
Dzisiaj wybrałam wyjście nr 2, kalkulując, że skoro i tak jest
już koło 6, to te dodatkowe pół godziny mnie nie zbawi. Najpierw łazienka, a co
mi tam, lecę ze spa - krem myjący pachnący różami, przepisowe 2 minuty randki
ze szczoteczką do zębów (pozdrawiam dentystę!), krem z melisą i tak stoję i
pachnę i nie wiem, co ze sobą zrobić, bo... nikt nie woła i niczego ode mnie
nie chce. Dziwne.
Ale jak tak, to idę do kuchni. Kiszki marsza grają. To może
szybka kanapka z byle czym.
Ale nikt nie woła, to może zrobię ten przekładany od 7 miesięcy
hummus? (Serio, siedem) Dobra, dawaj. Hummus miodzio. Zrobiłam, zjadłam i...
nikt nie woła, a zegar na kościele wybija 7 uderzeń.
No to co teraz... O, lemoniada! Obiecałam sobie przecież, że będę
więcej pić. Wychylam duszkiem (ten pośpiech to z przyzwyczajenia) 2 szklanki
orzeźwiającego napoju przy dźwiękach podnoszącego się sennie słońca.
(Dlaczego oni jeszcze śpią?!)
Idę do sypialni skontrolować sytuację, bo... zaczęło mi czegoś
brakować. Ale nic, śpią. No dobra, przecież nie będę ich budzić, no nie?
Z powrotem do kuchni. O, obejrzę sobie filmiki na YouTube. Od
czego by tu zacząć... Może motywacyjnie ojciec Szustak. Dawaj. Temat przewodni:
„Wszystko jest trudne, dopóki stanie się łatwe”. Ano. Czy to o moim blogowaniu?
Hmm.
7:34
Szybkie postanowienie poprawy i pomysł, żeby jakoś usprawnić
procesy twórcze, a raczej żmudną czynność klepania na klawiaturze, bo co jak
co, ale przemyśleń mi nie brakuje (tak, tak, homo sapiens analizatens) więc
„tworczość” per se nie jest dla mnie problemem, tylko to całe klepanie.
7:50
Wpadam na pomysł zabierania ze sobą tabletu i klawiatury na
drzemkowe spacery. Ogarniam nadludzkim wysiłkiem połączenie tego wszystiego
„blutaczem”. Dało radę. Szok.
7:52
Matkaaaa, gdzie jesteeeeeeś?
9:38
Wiecie, skąd do Was piszę? Nooo, z parku! Latorośl śpi, ja
popijam wodę i klepię w przyjemnych okolicznościach przyrody. Trochę nie chce
mi się wierzyć, że dzisiejszy zryw poranny koło 6 zaowocował hummusem,
lemoniadą i nowym wpisem na zaniedbywanego bloga. A tu proszę. Można? Można.
Bo „wszystko jest trudne, dopóki nie stanie się łatwe”.
Zobaczymy, jak długo wytrwam hyhyhyhy :)
Komentarze
Prześlij komentarz