Przejdź do głównej zawartości

Więcej, więcej, jeszcze więcej.

Kiedy w końcu będziemy szczęśliwi?

Wtedy, gdy nowe auto zaparkuje w naszym nowym podziemnym garażu? Wtedy, gdy sprzątaczka odmelduje się po całym dniu zostawiając za sobą kwiatowy zapach i idealnie wykrochmaloną pościel? Czy wtedy, gdy drugie auto zaparkuje koło pierwszego w pałacu, na który zamieniliśmy naszą willę? A może wtedy, gdy mąż wyląduje helikopterem na dachu naszego pałacu po pracy?


Wiecie, gdzie jest szczęście? Tu i teraz.

Jeśli mając to co masz jesteś nieszczęśliwy, to auto, willa i sprzątaczka tego nie zmienią.
Bardzo wielu z nas szuka szczęścia w dobrach materialnych, w posiadaniu, w pokazywaniu sąsiadowi, kto ma większą kosiarkę na baterie słoneczne.

A później zamyka się w tej willi, zostawia tę kosiarkę w garażu i czuje pustkę. Bo nie spotka się z sąsiadem (ostatnio tamten kupił sobie lepszą kosiarkę, jak on mógł?!), nie zadzwoni do przyjaciela (bo go nie ma - kiedy znaleźć czas na przyjaźń, skoro trzeba napełniać skarbonki), nie zje dobrego obiadu (nigdy sam dla siebie nie gotował, a na żonę jakoś też zabrakło czasu). I tak sobie siedzi i duma, co poszło nie tak, dlaczego jeszcze nie czuje szczęścia. I nagle go oświeca! Tak, trzeba kupić jacht!

O ile zwiększając stan posiadania nie zapominamy o istocie szczęścia, czyli relacjach, codziennych drobiazgach, dzieleniu się szczęściem, nie jest z nami tak źle. Nie wydaje mi się jednak, aby ten model zachowania był powszechny. Gdy zaczynamy mieć więcej, chcemy jeszcze i jeszcze. Mając paluszek, chcemy całą dłoń. I dopóki jej nie dostaniemy, nie zaznamy spokoju i... szczęścia. A kiedy już chwytamy tę upragnioną dłoń, w tej samej sekundzie zaczynamy już marzyć o całym przedramieniu. Oj, gdy tylko je dostaniemy, wtedy na pewno już będziemy szczęśliwi. Guzik prawda.

Ja podobnie mam z wizją siebie. To jest równie niebezpieczne. Myślę sobie zazwyczaj tak: oj gdy tylko pójdę do fryzjera, zrobię sobie paznokcie i kupię te najnowsze dżinsy! Ta kobieta z reklamy tak genialnie w nich wyglądała! A paznokcie? Instagram będzie lajkował jak szalony. Wszyscy mnie pokochają, będę gwiazdą i w końcu będę taka szczęśliwa! A co gdy fryzura okazuje się super do pierwszego mycia, dżinsy na mnie nie wyglądają tak dobrze, a Instagram jakoś niechętnie klika serduszka przy zdjęciu? Wtedy pozostaje się zakopać pod kołdrą, bo życie jest takie niesprawiedliwe! Gdy po jakimś czasie będę musiała się spod tej kołdry wygrzebać, znajdę sobie nową wizję siebie i będę nieszczęśliwa, dopóki jej nie osiągnę, a jak już osiągnę to... dalej będę nieszczęśliwa.

Widzicie, w jaką pułapkę sami siebie wpędzamy?

To co w takim razie liczy się w życiu? Gdzie jest szczęście? Czy ono jest drogie?

Nie bez powodu badania wskazują, że więcej szczęścia dają człowiekowi doświadczenia i doznania niż rzeczy materialne. Podróż, choćby do pobliskiego lasu może być dla nas źródłem szczęścia, domowa pizza przygotowana przez ukochanego (a jeszcze lepiej wspólnie), przegadana noc pod gwiazdami, obejrzane z przyjaciółką romansidło, spróbowanie nowego smaku lodów (nawet za 2 złote, nieważne!). Szczęścia trzeba szukać w drobiazgach. Chodzimy przez życie z wiklinowym koszem, do którego zbieramy te owoce szczęścia. Kiedy taki koszyk będzie najpiękniejszy? Gdy w środku znajdzie się mnóstwo najróżniejszych owoców. Nie jeden wielki (taka willa z basenem), tylko kilkadziesiąt małych, różnobarwnych, dojrzałych.


Ważne, aby nie zapominać o drugim człowieku. Jeśli nie mamy z kim dzielić się szczęściem, doświadczeniami, wtedy będzie nam bardzo trudno. Nie mówię tu absolutnie o konieczności posiadania drugiej połówki. Może to być przyjaciółka, rodzic, siostra, brat, dobry kumpel z pracy. Ktoś, kto życzy nam dobrze i chce naszego szczęścia. Nie zazdrosna koleżanka, która nas obgaduje na prawo i lewo za plecami, nie kolega, który, gdy tylko nadarzy się okazja będzie kopał pod nami dołki. Potrzebujemy towarzystwa kogoś zaufanego, dobrego i szczerze zainteresowanego naszym losem. Osoby, która będzie miała dla nas czas. Jeśli nie macie wokół siebie takich ludzi lub chociażby jednej osoby, pora się rozejrzeć. Siedząć w swojej skorupie możecie przegapić wiele cennych znajomości.

To tyle z niedzielnych przemyśleń. Mam nadzieję, że choć jedna myśl z powyższych zakiełkowała w Waszych sercach i wyda piękny plon.





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ranne ptaszki

Słowo „ranne” ma dwa znaczenia, prawda? Przypadek? Nie sądzę ;) Latorośle mają to do siebie, że czasem budzą nas o dziwnych porach. Zazwyczaj nie jest to jednak 13, tylko np. 5 rano. Dzisiaj była to 5:54. Gdy latorośl zdecyduje jednak, że to tylko próbny alarm i wraca do łóżka spać, to ja wtedy mam dylemat. Wyjścia są dwa: 1)     jak najszybciej wtulić głowę z powrotem w poduszkę i próbować zasnąć (z reguły kończy się to zaśnięciem, któremu towarzyszą koszmary, np. ostatnio gryzł mnie krokodyl w takim porannym śnie). A gdy już faktycznie się znów obudzimy po, tym razem, prawdziwym alarmie latorośli (zapewne przed 7), to jestem najbardziej niewyspanym człowiekiem świata 2)     jest jeszcze drugie wyjście - wstajemy! I tak już jestem rozbudzona, więc wielkiej krzywdy nie ma, jednak po rachunku godzin snu, którego pospiesznie dokonuję na palcach jednej ręki, wydaje mi się, że to trochę głupie nie dać sobie jeszcze 37 minut więcej (nawet jeśli z koszmarami) Dzisiaj wybr

Zawsze jest coś do roboty! Prawda? :)

Bardzo mnie zainspirował ostatni felieton Szymona Majewskiego dla "Zwierciadła". Majewski porusza w nim kwestię "bezsprawia", czyli stanu, w którym zrobiliśmy już wszystko, co mieliśmy do zrobienia i możemy w końcu oddać się... niczemu. W jakim tonie się wypowiada? Otóż informuje czytelnika uprzejmie, że "bezsprawie" nie istnieje. Szuka go bowiem od kilkudziesięciu lat i ZAWSZE jest jeszcze coś, co trzeba zrobić. Czasem już wydawałoby się, że jesteśmy krok od "bezsprawia", a tu nagle zza rogu wyłania się kolejna rzecz do zrobienia/kupienia/czy choćby myślenia o niej. Dawno żaden felieton nie został w mojej świadomości na tak długo i nie myślałam o nim tak intensywnie jak w przypadku tej strony A4. To była naprawdę jedna z najbardziej wartościowych stron A4, jakie przeczytałam. Moja miłość do "Zwierciadła" znów zakwitła. Dochodzę do wniosku, że wniosek Majewskiego jest trafny i że ja też, mimo usilnych starań takiego "bezspraw

ByleJAKOŚĆ

Jeśli stojąc włożysz do ust kostkę czekolady i zapijesz ją łykiem gorącej wody, to tak jakby właśnie wypiłaś gorącą czekoladę, prawda? Ostatnio często godzę się na taką bylejakość właśnie. Byle szybciej, byle dalej, byle z głowy. Czy ja naprawdę chcę mieć wypicie herbaty/gorącej czekolady z głowy? Odhaczyć i pójść dalej? Wiecie co, może i chcę? Tłumaczę się brakiem czasu, nawałem obowiązków. Niedługo kataklizmy w odległej galaktyce uniemożliwią mi zjedzenie obiadu. "Bo przecież tam jest gwiezdna burza, zatem jak ja mogę tutaj spokojnie jeść te ziemniaki?!" Zawsze znajdzie się dobra wymówka, żeby zamiast kolacji zjeść pierniki. "Przecież to pranie samo się nie poskłada!", "Nie wiem, co mam zjeść, nic nie ma w tej lodówce, za dużo roboty z tym włączaniem piekarnika!" Dni coraz bardziej zaczynają przypominać stronę z kalendarza z okienkami do odhaczania. matko, ale wcześnie, czy ja naprawdę muszę już wstać? śniadanie lub cokolwiek, co mo