Przejdź do głównej zawartości

W poszukiwaniu kreatywności - "morning pages"

W poszukiwaniu czegoś ciekawego do czytania na obczyźnie, znalazłam na swoim Kindlu książkę "Droga artysty. Jak wyzwolić w sobie twórcę" autorstwa Julii Cameron. Książka ta została okrzyknięta bestsellerem, który sprzedał się w milionach egzemplarzy i przetłumaczono go na kilka języków. Sama autorka nigdy nie planowała napisania książki i "tak jakoś wyszło", że stanowi ona teraz lekarstwo dla twórców w momentach stagnacji i drogę dla wszystkich tych, którzy poszukują swojego kreatywnego ja.

Książka kurzyła się na moim Kindlu od ubiegłego roku. Po lekturze kilku stron po prostu o niej zapomniałam. Mój bagaż do Krainy Czekolady nie pozwolił na spakowanie żadnych papierowych lektur, zatem przekopując się przez stos mniej lub bardziej zachęcających tytułów na Kindlu znów na nią trafiła, więc zaczęłam czytać.

Książka składa się z kilkunastu rozdziałów i zalecane jest czytanie jednego rozdziału tygodniowo i wykonywanie umieszczonych na końcu rozdziału zadań.

Pierwsze wyzwanie, jakie przed czytelnikiem stawia autorka to pisanie tzw. "porannych stron" (ang. morning pages). Mają to być 3 strony zeszytu zapisane tuż po wstaniu z łóżka. Ciurkiem, bez zbędnego namysłu, piszemy to, co przychodzi nam do głowy, nawet jeśli są to słowa "nie wiem co napisać, więc piszę bla bla bla" i tak przez kolejne pół strony. Gwarantuję jednak, że nasz umysł jest zdecydowanie bardziej kreatywny niż nam się wydaje i dużo głośniejszy, a myślami, które się w nim kłębią można wypełnić kilka takich brulionów dziennie.

Podobno ta metoda pozwala się "odblokować" i toruje nam drogę do odkrycia własnej kreatywności. Nie ukrywam, że pisanie porannych stron sprawia mi dużą frajdę i od trzech dni z przyjemnością oddaję się temu rytuałowi. Podobno trzeba tak wytrwać kilka miesięcy. Nie wykluczam, że jest to wykonalne. Jedna taka "sesja" z brulionem to mniej więcej pół godziny, więc jeśli chcecie zacząć pisać, to nie polecam wstawania o normalnej porze, gdyż pisanie w biegu przed pracą będzie raczej udręką niż przyjemnością i zarzucicie Wasz zeszyt po jednodniowej przygodzie.

Ja przez trzy dni odkryłam wiele myśli, które nie były wcześniej dla mnie dostępne i nie miałam pojęcia, że w moim umyśle mogą się kłębić takie rozważania. Na samą myśl o kolejnych dniach czuję delikatną ekscytację i jestem ciekawa, co jeszcze odkryję.

Warto dodać, że absolutnie nie musimy się wysilać pisząc poranne strony. Ortografia i interpunkcja nie powinny stać nam na przeszkodzie, więc jeśli mamy z nimi problemy, nie zwracamy na nie uwagi i piszemy tak, jak wydaje nam się być poprawnie. Nie chodzi tu o rozwój warsztatu pisarskiego, a o swobodny przepływ myśli mózg-papier. Rysowanie chyba jednak nie wchodzi w grę, bo to ponoć słowo ma magiczną moc uzdrawiania. Wszystkie pozostałe wariacje - zmiana czcionki, pisanie drukowanymi literami, kolorowe długopisy z brokatem dozwolone. Byle czerpać z tego radość, satysfakcję i pisać swobodnie. To klucz do porannych stron.

Jeszcze jedna mała uwaga - polecam pisanie tradycyjne, czyli zeszyt + długopis, a nie komputer/tablet/telefon. Nie wiem, czy to konieczność, bo w książce nie znalazłam takiej informacji, ale mając za sobą duże doświadczenie w pisaniu pamiętników, dzienników i wspomnień wiem, że nic się nie równa z poczciwym długopisem i kartką. Nawet szczerość przekazu wtedy wzrasta, a w przypadku porannych stron to może być kluczowe.


Pomyśl, czy nie chcesz spróbować. To nic nie kosztuje, a do zyskania wydaje się być naprawdę sporo.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Gruba kreska

Przeczytałam ostatnie trzy wpisy na blogu. Zadziwia mnie, jak bardzo od tego czasu ewoluowałam. Dziwię się, że mój styl pisania sprzed roku wprawia mnie w takie zakłopotanie. Bo to jakby nie moje palce stukały w klawiaturę. Dzisiaj rysuję tutaj grubą kreskę. Moje myśli chcą znaleźć ujście. Moje palce chcą stukać w klawisze. Upieczemy dwie pieczenie przy jednym ogniu. Czasu na pisanie (i myślenie) mamy teraz pod dostatkiem.

Torebkowe must have - książka? Naprawdę? "Don't sweat the small stuff" (Richard Carlson)

Podobno są takie książki, które trudno oddać do biblioteki, sprzedać, pożyczyć komuś do przeczytania. Ja właśnie taką skończyłam dzisiaj czytać. Zupełnie się nie spodziewałam, że to właśnie ta pozycja będzie pasowała do powyższego opisu. Raczej nastawiłam się na kolejny poradnik z bzdurami i banałami. A tu proszę, niespodzianka. Mowa o: Byłam przekonana, że rzucę ją równie szybko, jak po nią sięgnęłam, a prawda jest taka, że nie mogłam się doczekać, kiedy znów zacznę czytać. Czytałam w oryginale i uważam, że warto sięgnąć właśnie po wersję po angielsku. Język nie jest zbyt skomplikowany i czyta się bardzo dobrze. Książka zawiera 100 podrozdziałów, z których każdy opowiada o czymś, na co warto zwrócić uwagę, jeśli chcemy mieć łatwiej w życiu. Łatwiej pod każdym względem - w relacjach, w pracy, w społeczeństwie. Autor nie owija w bawełnę, nie tworzy przydługawych akapitów, żeby zwiększyć objętość książki. Każde słowo jest na miejscu i jest potrzebne. To nie jest ksią...

Walka z pokusami

Dzisiaj pół dnia spędziłam na przeglądaniu ofert kalendarzy adwentowych z kosmetykami. Analizowałam wszystkie wersje i marki dostępne na okolicznych rynkach i wcale nie ograniczałam swojego wyboru do Polski. Dookoła mojej głowy jak wredna mucha krążyła jednak myśl: "Ostatnio używasz tylko naturalnych kosmetyków. Po co Ci 24 niespodzianki, spośród których tylko 2-3 będą miały skład, który Cię zadowoli? Po drugie: nie znasz zapachów tych kosmetyków (a w takich kalendarzach często są próbki perfum, kosmetyków do kąpieli, balsamów). Po trzecie: gdy stwierdzisz, że połowa i tak się do niczego nie nadaje, co Ty z tym wszystkim zrobisz? Wyrzucisz wydane pieniądze?" Nie dało się przegonić tej wrednej muchy żadnym sposobem, choć próbowałam. Jakie metody zastosowałam? a) udawałam, że jej nie słyszę; b) zagłuszałam ją jedzeniem; c) robiłam przerwę na coś innego i dopiero po jakimś czasie wracałam przed ekran komputera; d) wmawiałam sobie, że ja naprawdę potrzebuję jednego z ...