Przejdź do głównej zawartości

W czym Polska wyprzedza Szwajcarię #1

Skoro wszyscy oddają się raczej wychwalaniu Szwajcarii w porównaniu z Polską, ja pójdę czasem inną drogą i będę pisała także o tym, co w Polsce bardziej mi się podoba.

Dziś pierwsza notka z tego cyklu i będzie to wpis o zwyczajach panujących na szwajcarskich przystankach (tramwajowych i autobusowych).

Co warto pochwalić, przystanki są czyste, ławeczki zadbane i każdy znajdzie zaciszny kąt dla siebie. Na każdym przystanku znajdziemy biletomat z menu językowym do wyboru. Nie ma żadnego problemu, żeby zapłacić kartą, biletomat wydaje też resztę. Obsługa jest bajecznie prosta. Możliwość zakupu biletu na przystanku bardzo ułatwia przemieszczanie się po Zurychu. A jeśli kupimy specjalną kartę uprawniającą do zniżek (bez niej godzinna podróż po centrum to wydatek rzędu około 17zł), to podróżowanie autobusami i tramwajami, które są szwajcarsko punktualne jest już przyjemnością.
To gdzie jest ten duży minus?
Nie tyle można go zobaczyć, co poczuć. Są to bowiem: papierosy.

Jeśli podczas spaceru pomału dopływa do mnie zapach papierosów, mogę być pewna, że za chwilę dojdę na przystanek. W Szwajcarii pali się bardzo dużo i niestety mnóstwo osób pali na przystankach/dworcach. Znalezienie dla siebie miejsca na bądź co bądź sporym przystanku w chmurze nikotynowej jest czasem dużym wyzwaniem. Jak już takowe znajdę, ktoś obok wyciąga papierosa. Szwajcarzy nie palą e-papierosów, popularne nie są też babeczkowe zapachy liquidów. Prym wiodą zwyczajne papierosy oraz cygara, z którymi zdarzało mi się też spotykać starsze panie na przystanku.

Co ciekawe, zapewne tubylcy nie wyobrażają sobie, że można inaczej, że można zakazać palenia na przystankach. Dopiero teraz doceniam fakt, że w Polsce większość ludzi trzyma się tego zakazu i pali za przystankiem albo w miarę rozsądnej odległości od niego. Tutaj nikt nie przejmuje się niemowlakami, kobietami w ciąży i małymi dziećmi. Palenie na przystanku jest dla mieszkańców Szwajcarii naturalne i chyba nikt (oprócz mnie) nie myśli o tym, że można to zmienić.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Dziewczyna z pociągu" by Paula Hawkins

Tak, pamiętam, gdy wystawy księgarń były zastawione w egzemplarzach tej książki. Całkiem dawne czasu to były. Wtedy jeszcze nie miałam czasu, żeby czytać dla przyjemności. Wróć - czas miałam, ale nie przeznaczałam go na czytanie dla przyjemności, bo moja lista priorytetów miała na górze inne pozycje. Na szczęście z wiekiem człowiek idzie po rozum do głowy i krok po kroku te priorytety przestawia. Dzięki temu ostatnio sięgnęłam właśnie po "Dziewczynę z pociągu", bo naczytałam się ochów, achów i, jak to ja, musiałam sprawdzić, czy są słuszne i nie na wyrost. Czytanie rozpoczęłam w piątek wieczorem. Postanowiłam zacząć od 1-2 rozdziałów. Przeczytałam spokojnie i nie powiem, żebym nie mogła się oderwać. "Książka, jak książka" - pomyślałam - "nic nadzwyczaj trzymającego w napięciu". Zostawiłam więc lekturę na sobotę. Od rana, strona po stronie, rozdział po rozdziale zostałam wciągnięta w fabułę. Czytanie książek z kryminalnym motywem ani trochę do mni

Ranne ptaszki

Słowo „ranne” ma dwa znaczenia, prawda? Przypadek? Nie sądzę ;) Latorośle mają to do siebie, że czasem budzą nas o dziwnych porach. Zazwyczaj nie jest to jednak 13, tylko np. 5 rano. Dzisiaj była to 5:54. Gdy latorośl zdecyduje jednak, że to tylko próbny alarm i wraca do łóżka spać, to ja wtedy mam dylemat. Wyjścia są dwa: 1)     jak najszybciej wtulić głowę z powrotem w poduszkę i próbować zasnąć (z reguły kończy się to zaśnięciem, któremu towarzyszą koszmary, np. ostatnio gryzł mnie krokodyl w takim porannym śnie). A gdy już faktycznie się znów obudzimy po, tym razem, prawdziwym alarmie latorośli (zapewne przed 7), to jestem najbardziej niewyspanym człowiekiem świata 2)     jest jeszcze drugie wyjście - wstajemy! I tak już jestem rozbudzona, więc wielkiej krzywdy nie ma, jednak po rachunku godzin snu, którego pospiesznie dokonuję na palcach jednej ręki, wydaje mi się, że to trochę głupie nie dać sobie jeszcze 37 minut więcej (nawet jeśli z koszmarami) Dzisiaj wybr

Zawsze jest coś do roboty! Prawda? :)

Bardzo mnie zainspirował ostatni felieton Szymona Majewskiego dla "Zwierciadła". Majewski porusza w nim kwestię "bezsprawia", czyli stanu, w którym zrobiliśmy już wszystko, co mieliśmy do zrobienia i możemy w końcu oddać się... niczemu. W jakim tonie się wypowiada? Otóż informuje czytelnika uprzejmie, że "bezsprawie" nie istnieje. Szuka go bowiem od kilkudziesięciu lat i ZAWSZE jest jeszcze coś, co trzeba zrobić. Czasem już wydawałoby się, że jesteśmy krok od "bezsprawia", a tu nagle zza rogu wyłania się kolejna rzecz do zrobienia/kupienia/czy choćby myślenia o niej. Dawno żaden felieton nie został w mojej świadomości na tak długo i nie myślałam o nim tak intensywnie jak w przypadku tej strony A4. To była naprawdę jedna z najbardziej wartościowych stron A4, jakie przeczytałam. Moja miłość do "Zwierciadła" znów zakwitła. Dochodzę do wniosku, że wniosek Majewskiego jest trafny i że ja też, mimo usilnych starań takiego "bezspraw